"Nasz Dziennik" 23. stycznia 2002
Czy grozi nam genetyczne niewolnictwo?
 |
Gail i Tom Wiley z północnej Dakoty
w USA oraz Percy Schmeiser z Kanady
Fot. M. Garbacz |
 |
Firma Monsanto domagała się od rolnika
horrendalnej sumy 400 tys. dolarów kanadyjskich, aby inni rolnicy nie usiłowali
dochodzić w sądzie sprawiedliwości
Fot. M. Garbacz |
Historia, którą za chwilę przedstawię, nie jest fragmentem z powieści
science fiction. Nie jest też scenariuszem filmowym - ta historia jest
brutalnie, aż do bólu, realna. To prawda, że zdarzyła się na innym kontynencie,
ale życie wciąż dopisuje do niej kolejne fakty. Lecz nie łudźmy się - ona
potajemnie dzieje się również w Europie i Polsce.
Już niedługo policja wewnętrzna wielkich koncernów agrotechnologicznych
zapuka do drzwi polskich rolników, a sądy będą ochoczo skazywały zrozpaczonych
rolników. Tymczasem są to - na szczęście - tylko moje przypuszczenia. Lecz
trzeba przeciwstawić się już teraz, aby zagnieżdżające się w Polsce wielkie,
bogate i bezwzględne koncerny, takie jak Monsanto i inne, nie zniszczyły
naszej bioróżnorodności swoimi genetycznymi nowinkami.
W spotkaniu z farmerskim małżeństwem Gail i Tomem Wiley z północnej
Dakoty w USA oraz Percy Schmeiserem z prowincji Saskatchewan w Kanadzie
w Regionalnym Centrum Doradztwa Rozwoju Rolnictwa i Obszarów Wiejskich
w Przysieku 20 stycznia br. brało udział około 60 osób.
Percy Schmeiser, 71-letni rolnik, którego przodkowie byli bawarskimi,
luksemburskimi, austriackimi i węgierskimi osadnikami, opowiedział o swoich
kłopotach z firmą Monsanto.
Zniszczyć farmera
Percy Schmeiser od ponad 40 lat uprawia rzepak i zawsze było tak, że
część najlepszego ziarna zostawiał dla siebie, aby w przyszłym roku obsiać
nim swoje pola. Lecz w sierpniu 1998 roku inspektorzy weszli na jego pola,
pobrali próbki i władze firmy Monsanto stwierdziły, że rolnik nielegalnie
wysiewał genetycznie zmodyfikowany rzepak, gdyż nie wnosił do firmowej
kasy stosownych opłat licencyjnych. Tymczasem Percy Schmeiser nigdy nie
kupował ziarna na zasiew i nigdy nie zamierzał swoich pól obsiewać zmodyfikowanym
rzepakiem. Jednak okazało się, że część pól zanieczyszczona jest zmodyfikowanym
genetycznie rzepakiem, co stało się wskutek przenoszenia pyłku przez wiatr
i zwierzęta z sąsiednich pól obsianych zmodyfikowanym genetycznie rzepakiem
na pola rodziny Schmeisera. Innym sposobem rozsiewania niepożądanego rzepaku
był transport drogowy. W Percy Schmeiserze odezwały się alpejskie i osadnicze
geny przodków i postanowił sam stawić czoło Goliatowi, czyli firmie Monsanto.
W dniach 5-20 czerwca 2000 roku odbyła się rozprawa przed sądem federalnym,
mająca olbrzymie znaczenie międzynarodowe. Firma domagała się horrendalnej
sumy 400 tys. dolarów kanadyjskich. 29 marca 2001 roku sędzia sądu federalnego
Andrew McKay ogłosił wyrok i podtrzymał ważność patentu Monsanto, dotyczącego
genów odporności na herbicyd Roundup Ready wprowadzonych do spornego rzepaku.
Firma wycofała się z oskarżenia, że rolnik nielegalnie nabył ziarno od
któregoś z sąsiadów. Jednak sędziego nie obchodziło, w jaki sposób zmodyfikowany
rzepak znalazł się na polu Percy Schmeisera, czy doszło do przekrzyżowania
wskutek działalności wiatru, zwierząt i środków transportu, czy też jeszcze
w inny sposób. Ważnym okazał się fakt, że te rośliny tam są, a w związku
z tym, właściciel niechcianych "przybyszy" musi zapłacić firmie Monsanto
opłaty licencyjne - w przeliczeniu na hektary około 30 USD od hektara.
Sędzia nie chciał brać pod uwagę tego, że firma, jako właściciel genów
w zmodyfikowanych roślinach, doprowadziła do skażenia ziarna rolnika, który
od ponad 40 lat uprawiał rzepak w oparciu o własny materiał siewny. Także
nie brał pod uwagę faktu, że inspektorzy nielegalnie weszli na prywatny
teren, aby pobrać (ukraść) próbki rosnącego tam rzepaku.
Rolnik nie zamierza się poddać i odwołał się od wyroku do sądu apelacyjnego,
gdyż prawnicy Percy Schmeisera wyodrębnili aż 17 punktów, w których - ich
zdaniem - sąd federalny popełnił błędy. Gość z Kanady, który ma bardzo
chlubną przeszłość (był posłem do kanadyjskiego parlamentu oraz burmistrzem),
jest ojcem sześciorga dzieci i doczekał się już 14 wnucząt, postanowił
wytrwale walczyć do końca. Jeździ po świecie i ostrzega, aby rolnicy nie
dali się zwieść, aby nie poszli na łatwiznę i nie podpisywali z koncernami
żadnych dokumentów, umów itd., gdyż mogą stracić wszystko.
- Na mojej ziemi nigdy nie siałem tych roślin, więc pytam, gdzie kończy
się prawo Monsanto, a zaczyna moje prawo? - pytał retorycznie rozgoryczony
rolnik z Kanady.
Gail i Tom Wiley i ich farma cudów
Członkowie rodziny państwa Wiley od ponad 100 lat są posiadaczami farmy
o powierzchni 1.500 hektarów (3.000 akrów) w północnej Dakocie w USA.
Rodzina Wileyów wystąpiła do sądu w sprawie zmian w ubezpieczeniach
upraw pszenicy durum - po dwóch latach tę sprawę wygrali. 43 miliony USD
zostały podzielone między 8 tysięcy rolników. Małżonkowie Wiley przyłączyli
się do miejscowej organizacji ekologicznej Rady Zasobów Dakoty. W ubiegłym
roku usiłowała ona wnieść dwuletnie moratorium na wprowadzanie do obiegu
pszenicy z genem odporności na herbicyd Roudup Ready.
Niestety, i tutaj intensywne zabiegi lobby Monsanto spowodowały, że
minimalną liczbą głosów sprawa wprowadzenia moratorium przepadła w amerykańskim
Kongresie. W tym samym czasie Wileyów spotkało nieszczęście. Okazało się,
że już nie mogą liczyć na eksport swojej soi do Japonii, gdyż w partiach
ziarna, pochodzącego z ich farmy znaleziono zanieczyszczenia materiałem
GMO. W ten sposób stracili kontrakt na eksport soi do Japonii.
- Kogo mamy wobec tego zaskarżyć? Naszych sąsiadów, uprawiających rośliny
zmodyfikowane genetycznie, firmę Monsanto, czyli właścicieli genów, których
firma nie może opanować, a może władze stanowe? - pytali rozgoryczeni farmerzy
z USA. Nie ma winnych. Jednak nie będzie korzystnego kontraktu na sprzedaż
soi do Japonii.
Trucie kukurydzą StarLink
Genetycznie zmodyfikowana kukurydza StarLink, której właścicielem jest
kolejny olbrzym biotechnologiczny firma Aventis, w sierpniu 2000 roku znalazła
się w chrupkach. Rząd USA zezwolił na produkcję takiej kukurydzy, lecz
tylko z przeznaczeniem na paszę. Tymczasem znalazła się ona w 300 produktach
firmy Kraft Foods. Niestety, po aferze z tą toksyczną kukurydzą zmarło
ponad 20 osób. Przyczyną tych zgonów była toksyna Bt. Ponadto obecność
białka o nazwie Cry9C, mogąca wywołać reakcje nieobliczalne w skutkach,
była decydującym argumentem, aby wycofać tę kukurydzę z rynku. Prawo zawiodło.
Pasza trafiła na rynek.
22 października 2000 roku amerykański Departament Rolnictwa zarządził
wycofanie ziarna kukurydzy pochodzącej z 350 tysięcy akrów. Niestety, zanieczyszczenia
StarLink spotykano później nie tylko na terenie USA, ale także w transportach
przeznaczanych za granicę.
Tak o tym fakcie pisał "The Washinghton Post" 22 listopada 2000 roku:
"Wykrycie białka Cry9C w innej odmianie kukurydzy nasuwa pytanie, czy firmy
biotechnologiczne produkują i rozprowadzają swoje produkty z należytą ostrożnością".
A może chodziło o wprowadzenie "kuchennymi drzwiami" i postawienie
świata wobec faktów, według których po pewnym czasie właściciele genów
otrzymają pełne prawo panowania nad światem roślin uprawnych? Czy nie jest
absurdem, że firma może stać się posiadaczem patentu na taki, czy inny
gen, który nie jest przecież wynalazkiem? Czy sprawa trochę nie przypomina
sprzedawania Inflantów przez imć Onufrego Zagłobę? Nonszalancja, aby nie
powiedzieć - bezczelność firm technologicznych w łamaniu prawa stanowionego
i niestanowionego zmierza do uczynienia z rolników i konsumentów swoistych
niewolników. Więcej o tym problemie pisze "The Guardian" z 21 stycznia
2001 roku: "(...) Strategią jest doprowadzenie do takiej skali zanieczyszczenia
genetycznego, że sprostanie wymogom popytu na żywność non-GMO okaże się
niemożliwe. Chodzi po prostu o to, żeby zanieczyszczać szybciej, niż kraje
zdołają wprowadzić odpowiednie ustawy - a potem zmieniać prawo tak, aby
usankcjonować skażenie".
Zresztą próbkę takiego pilnowania swoich interesów pokazali w dyskusji
w Przysieku przedstawiciele firm biotechnologicznych, którzy wyraźnie dążyli
do dezintegracji i pokrzyżowania zamiarów amerykańskich gości.
Amerykańscy goście opowiadali, że w podróży po środkowej Europie byli
także w Bułgarii, gdzie "zwolennicy" GMO usiłowali zakrzyczeć prelegentów.
Warto przyglądać się i szybko reagować na to, co dzieje się z GMO.
W Argentynie znajduje się aż 14 procent wszystkich światowych zasobów upraw
roślin genetycznie zmodyfikowanych. Dzisiaj ten kraj pogrąża się w chaosie,
gdyż tamtejsi politycy bardziej zaufali obcym niż swoim, zaufali "genetycznym
nowinkom".
Percy Schmeiser oraz państwo Wiley na zakończenie konferencji w Przysieku
błagali, abyśmy bronili się przed wprowadzaniem do Polski GMO, abyśmy bronili
swojej biologicznej bioróżnorodności, póki jeszcze nie jest za późno.
Marek Garbacz
Konferencję w Przysieku zorganizował Społeczny Instytut Ekologiczny
i Północny Sojusz na rzecz Zrównoważonego Rozwoju.
"Nasz Dziennik" 18. lutego 2002
Sprostowanie
W "Naszym Dzienniku" 23 stycznia br. w artykule "Czy grozi nam genetyczne
niewolnictwo" błędnie napisaliśmy: "...po aferze z tą toksyczną kukurydzą
zmarło 20 osób".
Za pomyłkę przepraszamy.
Redakcja |